Jak to się dzieje że są ludzie, którzy umieją myśleć pozytywnie?
Czy naprawdę to tylko geny, przykład od rodziców albo super szkolenia gdzie motywują i jesteś wciąż na wysokim haju?
Jeśli chodzi o geny to sięgając wstecz nie przypominam sobie ani jednej osoby w rodzinie mającej pozytywne nastawienie do świata, wręcz przeciwnie - spotkania rodzinne to wieczne marudzenie, narzekanie, zazdrość że komuś się lepiej powodzi...
Przykład z rodziców? o tutaj mogłabym napisać wręcz antyporadnik pozytywnego myślenia. Bardziej w kierunki jak zabić kreatywność i radość u dziecka a rozbudzić lęk i strach...Ale tylko ten kto w wychował się w rodzinie z rodzicem alkoholikiem mnie zrozumie...
A szkolenia? Zjazdy? Poniekąd pomagają, ale na krótką metę. Bo kiedy wracasz do domu, cała energia opada i znów zostajesz sam ze swoimi myślami. Pewnie dlatego ludzie zakładają różne grupy na fejsie aby wciąż mieć kontakt z innymi i nawzajem się motywować. Jasne to ma sens...
Na fejszbuku się nie udzielam, ale blogowanie to dla mnie taki zastrzyk pozytywnej energii :)
Można też spróbować terapii. Rozmowy z psychologiem, terapeutą. Pomagają one wyrobić sobie nowe ścieżki w myśleniu w naszym mózgu.
Tu potrzeba konsekwencji i systematyczności. Jak w sporcie. Aby utrzymać efekty trzeba wciąż ćwiczyć. Codziennie.
Ja z moim słomianym zapałem umiem utrzymać ten stan tylko chwilę...
A potem znów. Czarna dziura.
I tak sobie wyobrażam depresje. Jak stan czarnej dziury bez perspektyw, chęci, zapału, radości życia...
Ja od czasu do czasu odbijam się od dna. Mam narzędzia więc nie poddaje się. Nie mam już tego komfortu jak kiedyś, gdy wpadałam w swoje stany zdołowania, apatii, smutku.
To przez świadomość, wiedzę jaką posiadłam...
Wiecie czemu? Nigdy nie łączyłam odżywiania ze stanem myślenia i odczuwania.
Wiadomo, wiedziałam że jak zjem coś tłustego, fastfooda, wciągnę za duża batoników to będę się czuła pełna, ospałą, ociężała.
Ale nigdy nie wpadłam na to że jedząc zdrowo mogę się czuć świetnie cały czas.
Nie od dziś wiadomo, że aby utrzymać zdrową , szczupłą sylwetkę to zasługa w 70% diety, a w 30% to ruch.
I nagle eureka. Kiedy unikam potraw po którym mam wzdęcia, bo ewidentnie mi nie służą, czuje się nie tylko o niebo lepiej fizycznie, ale moje samopoczucie jest rewelacyjne. Mam ochotę do działania, wierzę że coś mi się uda. Dużo się śmieje, nie mam czarnych wizji na przyszłość, lęk przestaje być wiernym towarzyszem.
Łapie się na tym, że we wszelakich publikacjach wychwytuje te informacje o produktach żywieniowych, które wpływają na poprawę nastroju.
Bo skoro są tabletki typu prozac, bioxetin i czasem trzeba je brać przez jakiś czas w cięższych stanach depresyjnych bo działają one na nasz ośrodek mózgowy poprzez w skrócie podniesienie poziomu serotoniny to czemu nie poszukać naturalnych odpowiedników?
Ja wiem ,że mój stan który czasem nazywam depresją, złym humorem, strachem, lękiem, negatywnym nastawieniem jest poniekąd zachowaniem wyuczonym.
Jest jak skorupa do której się chowam gdy nie radze sobie z otaczającą rzeczywistością, problemami.
Ja wiem też że depresja jest chorobą i wiele czynników ma wpływ na jej pojawienie się.
Dlatego nie pozbywam się tej skorupy Przyznaje otwarcie że ona jest, nie wypieram się jej. Traktuje ją jak azyl , bo czasem są takie sytuacje gdy trzeba tam wejść - zmierzyć się ze swoimi smutkami, lękami, obawami, strachem, przerażeniem, niepewnością jutra...
Na pewno napisze post o takich super foods na dobry nastrój. Każdy znajdzie coś dla siebie :)
Bo jesteśmy tym co jemy. Nie tylko w sensie fizycznym ale przede wszystkich - psychicznym :)
Oczywiście to temat rzeka. Na dobry nastrój wpływa też uprawienie sportu, czy poranne lub wieczorne ćwiczenia, nasze otoczenie zarówno w domu jak i w pracy.
Tylko tak sobie myślę, że gdy zaczniemy zmiany od siebie to nawet beznadziejna praca, która kiedyś nas dołowała, można stać się atrakcyjniejsza lub po prostu znajdziemy w sobie tyle siły , że ją zmienimy.
Bo kiedy ktoś jest wiecznie z siebie niezadowolony, to nawet super życie go będzie męczyć.. wiem coś o tym :P...
Nie czytać z pełną buzią.. czegokolwiek...Nie ponoszę odpowiedzialności za oplucie monitora!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dieta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dieta. Pokaż wszystkie posty
środa, 2 maja 2018
piątek, 20 listopada 2015
Wieści z frontu dietetycznego i nie tylko
No i stanęła. W miejscu. 72kg. Po cudownej euforii i spadku
20 kostek smalcu (czytaj 5kg) moja waga nie spada.
Wciąż staram się trzymać 3h przerw między posiłkami. Ale
niestety grzeszę ilością i jakością.
Jesionno-zimowa aura mi nie sprzyja. Jem więcej. I bardziej słodko.
A wszystko przez złapanie bakcyla – cukiernika.
Najpierw ciasto marchewkowe, potem murzynek a ostatnio…ciasto
3-bit. Po prostu – rewelacja. Super, mega łatwy przepis znalazłam u Dagmary.
czwartek, 15 października 2015
Co nowego w szafie..i wieści z frontu dietetycznego
Komin.
W pepitkę.
Długo szukałam czegoś modnego w pepitkę, a jednocześnie aby nie przytłoczyło mojej sylwetki typu jabłuszko. Chorowałam na płaszczyk w pepitkę, ale zdrowy rozsądek zwyciężył..
zapraszam...
poniedziałek, 21 września 2015
5kg latwo przyszlo...trudno poszlo
Nie będę
czarować…schudnięcie 5 kg to dla mnie mega sukces.
Wiem, że mogę
więcej i będę się starać bo jeszcze nadbagaż czuję.
Ale dziś
mogę powiedzieć z czystym sercem.
Nie ma lepszej endorfiny od
doskonałego poczucia jakie mam dzięki swemu osiągnięciu.
Codziennie patrzę w lustro nie wierzę…Jest mnie niewiele mniej, a Ja patrzę i
patrzę i wciąż śmieje się do siebie jak szalona J
piątek, 18 września 2015
Smalec...czyli trzecia wizyta u dietetyczki...
Nigdy w życiu nie dostałam takiego feedbacku (czytaj informacji zwrotnej)...
Uwierzycie, że pozbyłam się z organizmu 20 kostek smalcu???
A tak po naszemu to od półtora miesiąca schudłam 5 kg...
I tak naprawdę tylko dzięki regularnemu jedzeniu co 3 godziny...
Pewnie ubyłoby mnie więcej gdybym trzymała się stricte diety i unikała słodyczy...
I zaczęła w końcu ćwiczyć...
Bo masa mięśniowa się nie zwiększyła. Za to ubyła masa tłuszczowa.
Której to proporcje porównała dietetyczka do dwóch siatek, w każdej po 10 kostek smalcu...Szok...
jestem strasznie dumna z siebie i choć wizualnie może szału nie ma, ja czuję od środka, że jest mnie mniej :))
Uwierzycie, że pozbyłam się z organizmu 20 kostek smalcu???
A tak po naszemu to od półtora miesiąca schudłam 5 kg...
I tak naprawdę tylko dzięki regularnemu jedzeniu co 3 godziny...
Pewnie ubyłoby mnie więcej gdybym trzymała się stricte diety i unikała słodyczy...
I zaczęła w końcu ćwiczyć...
Bo masa mięśniowa się nie zwiększyła. Za to ubyła masa tłuszczowa.
Której to proporcje porównała dietetyczka do dwóch siatek, w każdej po 10 kostek smalcu...Szok...
jestem strasznie dumna z siebie i choć wizualnie może szału nie ma, ja czuję od środka, że jest mnie mniej :))
piątek, 21 sierpnia 2015
Odruch wymiotny - wizyta u dietetyczki - poziom drugi
Przyszedł czas na skomponowanie diety.
Pierwsza faza - redukcja tłuszczu, podkręcenie metabolizmu...
Spojrzenie na pierwszy zestaw śniadaniowy - no ja się zaraz porzygam - OWSIANKA...
ble, ble, fuj....
Od dzieciństwa źle mi się ona kojarzy - wiecie taka fuj papka...
No i wiecie co...Myliłam się...
No kurna - tyle lat niewiedzy w plecy. A wystarczyło spróbować. Ale nawet kolorowe zdjęcia Fashionelki mnie nie przekonywały.
Ja po prostu musiałam za tę wiedze zapłacić..50 dych... :PP
Moja dietetyczka jest niemożliwa :)
Ma taką charyzmę. Więc jak zaczęła mi opowiadać jakie cuda taka owsianka czyni, ile dobrego dla moich jelit może zrobić, a ile wartości odżywczych plus że może być mega smaczna...
no i jej uwierzyłam.
Przyznam że od tygodnia przyzwyczajam się do smaku płatków owsianych, lnu - ale popełniałam podstawowy błąd...nie namaczałam ich tylko wrzucałam od razu do jogurtu - i tak zamiast cudnej miotełki serwowałam sobie - zatwardzenia :( (wybaczcie dosadność, ale taka prawda).
Wczoraj zrobiłam to jak należy - namoczyłam w miseczce do poziomu wsypanych produktów
(płatki owsiane, otręby, ziarna słonecznika, lnu, dyni, pokrojona suszona śliwka) gorącą wodą zalałam na całą noc...Rano dodałam jogurt plus ulubiony owoc i...przepadłam...
Może to efekt placebo, może moja podatność na pozytywne sugestie, ale przyznaje bez bicia...była PYSZNA :))
A "efekt uboczny"?
To cudowne samopoczucie, zrobienie dla siebie coś dobrego, płaski brzuch bo nic nie wydyma
(a tak zazwyczaj było po moich śniadankach) i może na zewnątrz nie ma jeszcze takiego efektu, ale czuję się "w środku" nieco "odtłuszczona"...
Teraz przede mną wyzwanie bo jedziemy na wakacje.
Wiecie nadmorskie powietrze, piasek, plaża i.... gofry z bitą śmietaną, lody, smażona rybka, fryteczki...ehhh...już się boję, ale trzymając się zasady "jem co 3h" może nie wrócę do domu z nawiązką :P
Pierwsza faza - redukcja tłuszczu, podkręcenie metabolizmu...
Spojrzenie na pierwszy zestaw śniadaniowy - no ja się zaraz porzygam - OWSIANKA...
ble, ble, fuj....
Od dzieciństwa źle mi się ona kojarzy - wiecie taka fuj papka...
No i wiecie co...Myliłam się...
No kurna - tyle lat niewiedzy w plecy. A wystarczyło spróbować. Ale nawet kolorowe zdjęcia Fashionelki mnie nie przekonywały.
Ja po prostu musiałam za tę wiedze zapłacić..50 dych... :PP
Moja dietetyczka jest niemożliwa :)
Ma taką charyzmę. Więc jak zaczęła mi opowiadać jakie cuda taka owsianka czyni, ile dobrego dla moich jelit może zrobić, a ile wartości odżywczych plus że może być mega smaczna...
no i jej uwierzyłam.
Przyznam że od tygodnia przyzwyczajam się do smaku płatków owsianych, lnu - ale popełniałam podstawowy błąd...nie namaczałam ich tylko wrzucałam od razu do jogurtu - i tak zamiast cudnej miotełki serwowałam sobie - zatwardzenia :( (wybaczcie dosadność, ale taka prawda).
Wczoraj zrobiłam to jak należy - namoczyłam w miseczce do poziomu wsypanych produktów
(płatki owsiane, otręby, ziarna słonecznika, lnu, dyni, pokrojona suszona śliwka) gorącą wodą zalałam na całą noc...Rano dodałam jogurt plus ulubiony owoc i...przepadłam...
Może to efekt placebo, może moja podatność na pozytywne sugestie, ale przyznaje bez bicia...była PYSZNA :))
A "efekt uboczny"?
To cudowne samopoczucie, zrobienie dla siebie coś dobrego, płaski brzuch bo nic nie wydyma
(a tak zazwyczaj było po moich śniadankach) i może na zewnątrz nie ma jeszcze takiego efektu, ale czuję się "w środku" nieco "odtłuszczona"...
Teraz przede mną wyzwanie bo jedziemy na wakacje.
Wiecie nadmorskie powietrze, piasek, plaża i.... gofry z bitą śmietaną, lody, smażona rybka, fryteczki...ehhh...już się boję, ale trzymając się zasady "jem co 3h" może nie wrócę do domu z nawiązką :P
poniedziałek, 17 sierpnia 2015
Moja "druga" wizyta u dietetyczki..
Dziś z innej beczki.
Generalnie nigdy nie stosowałam żadnych diet. Szczupła z natury. Lubiąca aktywnie żyć.
Ale przyszedł taki moment gdy nieco rozbestwiona swoimi "szczupłymi genami" za bardzo sobie pofolgowałam i jakimś "cudem" (pewnie z powietrza :P) jestem o 10kgmądrzejsza po prostu tęższa.
I mogłabym nawet z tym żyć - wizualnie - bo tragedii nie ma - ale niestety +10kg w znacznym stopniu wpłynęło nie tylko na moje samopoczucie, ale również niesamowity spadek...energii.
Oczywiście w znacznym stopniu generalizowałam swoje problemy narzekając na brak niewyspania spowodowany ciągle budząca się w nocy 2,5 córką.
Jestem osobą, która nie lubi gdy jej się mówi co ma robić, dlatego mimo grubo wydanych pieniędzy na pierwszą konsultację dietetyczną 4 lata temu, po prostu "olałam" jej rady, przepisaną dietę...
Dziś jestem nie tyle mądrzejsza co po prostu musiałam dostać kopa w dupę...
Mimo, młodego wyglądu, choć z 40-stką na karku mój wiek biologiczny wyszedł mi ...55 lat....
no nie powiem, mała załamka była. Testy były przeprowadzane w ramach bezpłatnej akcji pewnej poradni dietetycznej...eeee....pomyślałam sobie, łapią klientów...więc na potwierdzenie poszłam do drugiej i tym razem już odpłatnie wyszedł mi mój wiek biologiczny...
54 lata...niewielka pociecha...
Czemu o tym pisze? Bo zdałam sobie sprawę, że tylko ode mnie zależy jak się mogę czuć, jak będę się czuła za kilkanaście lat...a tu przecież dzieci do wychowania...wakacje życia na emeryturze (niekoniecznie z pilotem w dłoni :PP)..no warto by było dotrwać w miarę przyzwoitym zdrowiu...
I wiecie co?
Zawzięłam się...zawsze odkładałam, miałam tysiące wymówek...Z tymże u mnie sprawdzają się "małe kroczki" - żadne "na hurra"...
Wiem, że w moim przypadku te braki i błędy to :
- objadanie się lub inaczej podjadanie między posiłkami
- brak ruchu
- zdrowo się odżywiać
- dużo się śmiać i radzić sobie ze stresem
Na razie wdrażam "brak podjadania". Co to znaczy?
Po prostu pilnuje się aby jadać co 3 godziny.
Cóż, na talerzu nie ma rewolucji i wciąż królują np. parówki z szynki, żółty ser, gorzka czekolada. Ale sam fakt, że pozwalam aby mój organizm miał czas na trawienie i spalanie pokarmu daje widoczne efekty...
Wiem, że Ameryki nie odkryłam bo "zdrowym żywieniu" czytam już od kilku lat, ale dopiero dziś , na swoim przykładzie mogę potwierdzić z czystym sumieniem - to działa :)
Aż strach pomyśleć jak wyeliminuje śmieciowe żarcie ze swojego jadłospisu...
top model - wait for me :PPP
Generalnie nigdy nie stosowałam żadnych diet. Szczupła z natury. Lubiąca aktywnie żyć.
Ale przyszedł taki moment gdy nieco rozbestwiona swoimi "szczupłymi genami" za bardzo sobie pofolgowałam i jakimś "cudem" (pewnie z powietrza :P) jestem o 10kg
I mogłabym nawet z tym żyć - wizualnie - bo tragedii nie ma - ale niestety +10kg w znacznym stopniu wpłynęło nie tylko na moje samopoczucie, ale również niesamowity spadek...energii.
Oczywiście w znacznym stopniu generalizowałam swoje problemy narzekając na brak niewyspania spowodowany ciągle budząca się w nocy 2,5 córką.
Jestem osobą, która nie lubi gdy jej się mówi co ma robić, dlatego mimo grubo wydanych pieniędzy na pierwszą konsultację dietetyczną 4 lata temu, po prostu "olałam" jej rady, przepisaną dietę...
Dziś jestem nie tyle mądrzejsza co po prostu musiałam dostać kopa w dupę...
Mimo, młodego wyglądu, choć z 40-stką na karku mój wiek biologiczny wyszedł mi ...55 lat....
no nie powiem, mała załamka była. Testy były przeprowadzane w ramach bezpłatnej akcji pewnej poradni dietetycznej...eeee....pomyślałam sobie, łapią klientów...więc na potwierdzenie poszłam do drugiej i tym razem już odpłatnie wyszedł mi mój wiek biologiczny...
54 lata...niewielka pociecha...
Czemu o tym pisze? Bo zdałam sobie sprawę, że tylko ode mnie zależy jak się mogę czuć, jak będę się czuła za kilkanaście lat...a tu przecież dzieci do wychowania...wakacje życia na emeryturze (niekoniecznie z pilotem w dłoni :PP)..no warto by było dotrwać w miarę przyzwoitym zdrowiu...
I wiecie co?
Zawzięłam się...zawsze odkładałam, miałam tysiące wymówek...Z tymże u mnie sprawdzają się "małe kroczki" - żadne "na hurra"...
Wiem, że w moim przypadku te braki i błędy to :
- objadanie się lub inaczej podjadanie między posiłkami
- brak ruchu
- zdrowo się odżywiać
- dużo się śmiać i radzić sobie ze stresem
Na razie wdrażam "brak podjadania". Co to znaczy?
Po prostu pilnuje się aby jadać co 3 godziny.
Cóż, na talerzu nie ma rewolucji i wciąż królują np. parówki z szynki, żółty ser, gorzka czekolada. Ale sam fakt, że pozwalam aby mój organizm miał czas na trawienie i spalanie pokarmu daje widoczne efekty...
Wiem, że Ameryki nie odkryłam bo "zdrowym żywieniu" czytam już od kilku lat, ale dopiero dziś , na swoim przykładzie mogę potwierdzić z czystym sumieniem - to działa :)
Aż strach pomyśleć jak wyeliminuje śmieciowe żarcie ze swojego jadłospisu...
top model - wait for me :PPP
Subskrybuj:
Posty (Atom)