Podniecona pierwotną wizją wizyty dziecka w teatrze, dziś jestem pełna wątpliwości.
Powiecie, że świruje i wiecie co? zgodzę się.
Dziś siedzę jak na szpilkach.
Pomijam aurę jaka akurat pechowo się przytrafiła. Błoto, śnieg, ślizgawica.
Mąż mnie pociesza, że to przecież tylko wyprawa autokarem parę przecznic dalej.
Ja jednak jestem pełna niepokoju.
Dopiero będąc przed faktem dokonanym uzmysłowiłam sobie jakim nieporozumieniem jest wyjazd dzieci na przedstawienie do teatru - zimą.
Nasze dzieci nie wychodzą w przedszkolu na dwór. W sezonie od września do października tłumaczono - adaptacją. Tłumaczono też, że rodzice proszę aby dzieci "po chorobie" nie wychodziły na podwórko, co musiało być na rękę, skoro żadna z Pań nie zaprotestowała, ani nie pomyślała, aby dziecko zostawić w innej grupie. Po prostu.
Samodzielność dzieci pod kątem ubierania stoi pod wielkim znakiem zapytania.
Skoro ani razu nie wyszły od listopada aż do lutego na dwór, zastanawiam się jak Panie ogarną sytuację, gdy jest presja czasu?
Teraz myślę, że to był zły pomysł.
Wszyscy rodzice byli zachwyceni, że dzieci zetkną się z kultura pojadą na przedstawienie, że w końcu Panie wyszły z inicjatywą aby dzieci spędziły czas atrakcyjnie. Ja też.
A teraz siedzę jak na szpilach.
Powiecie, ze świruje. Macie rację. Nie uspokoję się dopóki nie odbiorę córki z przedszkola.
Całej i zdrowej.
A my już pierwszy raz mamy za sobą.
Tutaj :).