- "Bo Ty Ją Kochasz Bardziej… :("
Zaskoczona tym stwierdzeniem Syna, odpowiedziałam w
najbardziej banalny i bezrefleksyjny sposób :
- „Ależ skądże, kocham Was TAK SAMO”…
I wiecie co?…BULLSHIT…
Minęło sporo czasu od tego pytania…co jakiś czas wracało jak
bumerang w mojej głowie, szczególnie gdy obserwuje ich oboje w życiu
codziennym, podczas zabawy, sprzeczek, dyskusji, zachowań tych złośliwych i
tych rozczulających serce matki…
Są różnice.
Pierwsza najistotniejsza polega w byciu dla nich Matką - przy
Synu się uczyłam, a z córką przyszło naturalnie.
Syn jest naturalnym „chomikiem doświadczalnym”, gdzie jego
pojawienie się na świecie nie spowodowało, wbrew wcześniejszym oczekiwaniom,
fali miłości.
Już od momentu gdy dowiedziałam się jaka będzie płeć,
rozpłakałam się. Z żalu i poczucia rozczarowania…Tak bardzo pragnęłam córki. Gdzieś
mentalna część mojej osobowości, zamknięta w moim ciele, mała dziewczynka,
chciała – córki. Chciała jej oferować to czego sama w życiu nie zaznałam.
Sam poród był trudny i bolesny. Byłam na to zupełnie nie
przygotowana. Oraz do tego, że moje obolałe ciało, blizny które nie chciały się
goić nie pomagały w odzyskaniu równowagi psycho-fizycznej.
Ale los zadecydował inaczej. Nie wiem, czy posiadanie dzieci
jest swego rodzaju testem miłości własnej, ale po narodzinach dziecka okazało
się że mój „zbiornik miłości” jest pusty…poniekąd objawiło się to depresją
poporodową i nieumiejętnością kochania własnego dziecka…tzn…dbałam o nie, ale
moje odruchy „miłości” były bardziej automatyczne niż wynikające z potrzeby
serca. Dodatkowo poczucie winy, że nie umiem (bo tak mi się wydawało) kochać
Syna, potęgowało złe samopoczucie, obniżenie własnej wartości. A stąd już
blisko do samobiczowania…I wtedy macierzyństwo nie jest lukrem na cukrze. Wręcz
przeciwnie. Starałam się bardzo aby dziecko nie odczuło mojej bezsilności, gdy nie wiedziałam czemu płacze, bezradności,
że jestem sama (dziadkowie nie wykazywali zainteresowania wnukiem, no chyba, że
sama do nich przyszłam w odwiedziny, małż zagranicą)…
Próbując być dobrą matką, czytałam książki o wychowaniu, bo
sama nie miałam pojęcia czy robię dobrze.
W teorii byłam miszczem. Za to w praktyce ponosiłam totalną porażkę.
W miarę jak rósł widziałam siebie. Tym bardziej wpadałam w
czarną dziurę bo wiedziałam, że jestem dla Ciebie wzorcem, którego Ja sama nie
akceptuje.
Pojawienie się córki na świecie, której urodzenie było
jednym z moich marzeń, uruchomiło we mnie pokłady miłości o jakie się nie
podejrzewałam. Pokochałam ją od pierwszego wejrzenia. Pamiętam też własne słowa
po jej porodzie – szybkim i przyjemnym –„Tak to ja mogę rodzić codziennie J”…
I mimo wielu bolesnych i ciężkich dni i nocy, wynikających z
pojawiających się kolek, wyżynających zębów, nieprzespanych nocy, frustracji –
to tym razem Ja obdarzałam miłością swoje dziecko – codziennie napełniając jej
zbiornik - miłością bezinteresowną…
Tu pilnuje się aby wręcz nie zalać ją tym uczuciem, dając
jej przestrzeń na popełnianie błędów, chodzenie swoimi ścieżkami ale też uczę
się wyznaczać granice…
Na pewno pomaga mi terapia. Kiedyś leciałabym z dzieckiem do
psychologa, myśląc, że jest z nim coś nie tak…teraz jestem bogatsza o wiedzę,
że najpierw musze zacząć od siebie. I im bardziej akceptuje to jaka jestem, tym
łatwiej zaakceptować mi to jaką staję się mamą.
Tak więc Synu…nie kocham Was tak samo…moja miłość jest
bezwarunkowa, ale jest inna…
Nie wiem czy to dobrze czy źle… Natomiast uczę się aby nie
kochać was za coś. Uczę się nie oceniać Was jako całości, ale pod kątem waszych
zachowań – wciąż Was kochając… dzięki temu bycie matką, nie jest już takie
frustrujące jak kiedyś…
I teraz gdy mówię – „kocham Cię Synu” – to naprawdę to czuję
J
jakie wyznanie...
OdpowiedzUsuńzabrakło mi słów...nie odczuwałam tak jak Ty więc ciężko mi cokolwiek powiedzieć...
czyli jednak syn musiał odczuć "trochę inną" miłość w stosunku do niego skoro Ci to wyznał...
najważniejsze,że wie,że Go kochasz :)
Myśle, że wręcz na pewno...dość późno sobie to uświadomiłam...pewnie chciałam "zachować przed nim twarz"...a niejednokrotnie doświadczyłam, ze dziecko często jest naszym barometrem..
UsuńWiesz, ja takich odczuc nie miałam, ale rozumiem Ciebie i nie uważam żeby to było coś złego, czy dziwnego. Matki rodzące po raz pierwszy mają mnóstwo obaw, lęków. Mniej się cieszą, bardziej denerwują, no bo wszystko nowe, a umiejętności często liche...
OdpowiedzUsuńPrzy drugim dziecku podobno tak się nie panikuje, wrzuca na luz, wszystko robi ze spokojem. Nie lata się po lekarzach jak ze sraczką, kiedy dziecko prychnie czy kichnie.
Tak myślę, i tak słyszałam całe życie od swojej Mamy :)
Mnie zawsze marzyła się parka :) chciałabym kiedyś w przyszłości miec synka :)
Ściskam :*
Choć straszna ze mnie panikara, to masz rację, przy drugim, bacznie obserwuje, czekam, nie pędzę z katarkiem do lekarza.
UsuńPewnie, że każda matka jest inna i zazdrościłam tym, które umiały się cieszyć macierzyństwem, ale były to też w większości koleżanki, które miały duże wsparcie rodziny...Ja zostałam poniekąd sama, gdy młody miał 7 mcy musiałam wrócić do pracy, wyjechać z rodzinnego miasta, gdzie rodziłam, wynająć mieszkanie i żyć sama z dzieckiem...to był naprawdę trudny okres w moim życiu...
Pięknie. Bardzo mi się podoba Twoja opowieść. Moje byłaby inna, ale jedno przyznaję Każde swoje dziecko kocham bardzo mocno, ale każde zupełnie inaczej.
OdpowiedzUsuńdzięki Gosiu...Ja byłabym hipokrytką gdybym wciskała Synowi nieprawdę, bo przecież on czuje, że moja miłość do siostry jest inna..choć "kocham was tak samo" jest też automatyczną odpowiedzią, a każde z nich jest inne, plus duża różnica wieku..
UsuńPrzeszłaś przez dwa różne początki ,,rodzicielstwa", ale nie znaczy to wcale, że kochasz je inaczej, bo na pewno kochasz je tak samo mocno. I nie pozwól by kiedykolwiek się to zmieniło i aby, któreś z nich to mogło odczuć.
OdpowiedzUsuńMi też się marzyła córcia, a mam synka i nie zamieniłabym go teraz na żadną dziewczynkę :-) Co oczywiście nie wyklucza, tego, że nadal mi się córcia marzy ;-)
masz rację...tak samo mocno :)
UsuńDałaś mi do myślenia. Rzeczywiście kocha się swoje dzieci inaczej. Tak samo mocno, ale zgodnie z ich charakterem, predyspozycjami i samodzielnością.
OdpowiedzUsuńPodzieliłam się swoim doświadczeniem bo zauważyłam, że bardziej zyskałam w oczach Syna, gdy mu szczerze powiedziałam o mojej miłości, którą on postrzega, że jej wyraz jest inny wobec niego inny wobec siostry...
Usuńale wciąż tak samo mocno...
Gosia....
OdpowiedzUsuńKurczę!
Dziękuję Ci za ten post.
Bo ja czuję podobnie, mimo, że mam przecież dwie córki.
I strasznie mi wstyd przed samą sobą, że tak jest :(
Eliza była wyczekana, upragniona, ale... Teraz, z perspektywy czasu wiem, że dla mnie, to nie był jeszcze dobry czas na dziecko. Mimo 25lat- za młoda jeszcze byłam. I te Jej wszystkie choroby... Nie jakiś tam katarek, kolki, tylko tak na starcie z grubej rury. Kochałam Ją zawsze, ale odkąd pamiętam, to była taka miłość przez łzy. Czasami zastanawiałam się, co jest we mnie silniejsze- miłość do Niej, czy taki strach w czystej postaci- czy znowu zachoruje, czy będzie dobrze itd...
No i jeszcze poród- planowana cesarka, tak zupełnie na chłodno, bez tego magicznego "czegoś".
I minęło 6lat- ja się zmieniłam... Lila nie miała zdrowotnie trudnego startu- mogłam wreszcie tak beztrosko cieszyć się byciem mamą. Jaram się wszystkim co Mała robi i to jest takie naturalne. Myślę, że poród, mimo, że w końcu też skończył się cesarką, też mi dużo dał. To, że Lila sama zadecydowała: "Już"...
Gosia, jeszcze raz dziękuję. Ja często mam wyrzuty, że to przecież nie wina Elizy... I ja Jej nie winię. I kocham- bardzo. Ale inaczej, zupełnie inaczej niż Lilkę.
A, i jeszcze jedno- Elizie też się zdarza o to pytać. A ja wtedy umieram ze wstydu, bo raz, że mam wtedy taką straszną świadomość, że Ona to wie i widzi, a dwa- że wtedy zawsze kłamię, ale... Eliza jest zbyt emocjonalna, poza tym, ma teraz jakiś dziwny, trudny okres, Ona by po prostu tego nie zrozumiała. U Niej "inaczej", byłoby jednoznaczne z tym, że "mniej" :(
UsuńNo i jeszcze Marcin... Kiedyś zapytał mnie, do której z Nich mam większość słabość. Wymigałam się od odpowiedzi, ale zapytałam o to samo Jego... I powiedział, że do Elizy. A mnie poczucie winy, wbiło w podłogę. Bo chyba tak powinno być, że przez ten trudny start Elizy, powinnam ja też mieć tą słabość do Niej.
Ja miałam ogromne poczucie winy że kocham syna ale niewystarczająco. I kiedy urodziła sie Hanka widział że moja miłość jest po prostu naturalna i swobodna. Przy pierwszym dziecku byłam zbyt niepewna i spięta i myśle że moj syn to czuł a odczuł szczegolnie jak narodziła sie jego siostra. I miało to niestety i wciąż poniekąd wplyw na jego zachowanie, bo chcąc mu wynagrodzić moją miłość podszytą niepewnością, strachem i lękiem wychowywałam go bezstresowo, zapominając o wyznaczaniu granic. Teraz gdy czuje się pewniej w uczuciach do dzieci staram sie o tym pamiętac, ale moj brak pewnosci siebie jako matki ma swoje konsekwencje dzisiaj. Michu potrafi zachowywac sie nieznośnie i kiedyś ulegałam mając poczucie winy że nie dość okazywałam mu miłość, teraz kocham mocno ale umiem już wymagac i przestałam się biczować. Bo myśle że silna i kochająca matka to taka, która umie postępować i słuchać zarówno intuicji jak j głosu serca...
UsuńWiesz, mnie się zawsze wydawało, że stawialiśmy Elizie granice... Tyle, że teraz jak na Nią patrzę i Jej słucham, to się zastanawiam, czy faktycznie- tylko mi się to WYDAWAŁO. Ja, absolwentka socjologii, na której miałam 3lata psychologii, uważałam, że jestem przygotowana również merytorycznie do wychowania dziecka. Ale, albo teoria, to zupełnie innego co praktyka, albo teorii do każdego dziecka zastosować się nie da, albo... Albo może przeceniamy to całe wychowanie? Może charakter, koledzy, środowisko odgrywają konkurencyjną rolę do naszych wychowawczych starań?
UsuńNie wiem, powiem Ci Gosia, że jestem w czarnej dupie w tym temacie, mam wrażenie, że z dnia na dzień jest coraz gorzej. Mój mąż, który generalnie jest cierpliwym człowiekiem, też już nie ma siły do Elizy. No jakby coś w Nią wstąpiło- zero porozumienia, zero pójścia na kompromis- tylko tak jak Ona chce i chuj.
Cos jest w tym kochaniu "inaczej" pierwszych dzieci. Ja bardzo sie cieszylam, ze Bi to dziewczynka, chociaz wtedy, po kilku latach starania sie o ciaze, bylo mi tak naprawde wszystko jedno co do plci... I potem, po ciezkim porodzie, strasznym zmeczeniu, kiedy okazalo sie, ze Bi jest niemowlakiem rozdartym (lagodnie mowiac) jak stare przescieradlo, czulam sie strasznie winna, ze nie potrafilam jej od razu pokochac... Mojej wymarzonej, slicznej coreczki! Zajelo mi kilka miesiecy zeby z czystym sumieniem powiedziec, ze tak, kocham swoje dziecko! A nawet kiedy ja juz kochalam, to mimo wszystko od zawsze byla taka placzliwa, ze do okolo roku czasu, nie za bardzo ja lubilam. Denerwowalo mnie jej ciagle wymuszanie, ciagle domaganie sie noszenia...
OdpowiedzUsuńA potem zaszlam w ciaze z Nikiem. Tu z kolei bylam baaardzo nastawiona na druga dziewczynke. I strasznie sie rozczarowalam kiedy usg polowkowe pokazalo, ze jednak chlopiec. Do konca ciazy caly czas mialam cichutka nadzieje, ze to jednak pomylka. :) Bardzo, bardzo sie obawialam, ze nie bede w stanie pokochac chlopca... I tu zycie znow ze mnie zakpilo, bo Nika pokochalam, moze nie natychmiastowo, ale w ciagu kilku tygodni. Moze pomoglo to, ze przy drugim dziecku nie mialam w sobie juz tego paralizujacego strachu o wszystko? A moze to, ze Mlodszy byl pogodnym, spokojnym niemowlakiem? W tej chwili to niewazne, mam w nosie, ze jest chlopcem, a ja zawsze wyobrazajac sobie moje dzieci widzialam dwie coreczki. Jest moim synkiem i kocham go nad zycie. Kocham ich oboje, nie bylabym w stanie powiedziec ktore mocniej. I chyba nawet kocham ich tak samo. To chyba zaleta malej roznicy wieku miedzy dziecmi. Pewnie zmieni sie to w miare jak beda rosli, bo mysle, ze inaczej kocha sie corke a inaczej syna. Ale narazie, poki sa tacy malutcy, moja milosc do nich jest taka samiutka... :)
Ja swojego synka pokochałam od pierwszego wejrzenia. Pamiętam, jak Kotoś, nie pamiętam kto, chyba położna położyła go na mnie. To była chyba najpiękniejsza chwila mojego życia. Ale podczas ciąży często miałam wątpliwości i pytałam dlaczego nie dziewczynka. Teraz już nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej, jest taki słodziutki, chociaz w kość też potrafi dać. Maja mama ciągle powtarzała, że wycałuję mu "dziurę",ale ja nie mogłam się oprzeć i ciągle go całowałam, zresztą dalej tak mam. I my bardzo często mówimy do siebie: kocham Cię. Chociaż marzenia o córeczce nie porzuciła, a czas ucieka...
OdpowiedzUsuńMasz rację, że porzuciłaś czytanie poradników i zaczęłaś słuchać siebie. Każdy człowiek, dziecko jest inne i nie da się żyć schematami.
Pozdrawiam.
Po takim wyznaniu łezka się w oku kręci... serio...
OdpowiedzUsuńja strasznie pragnęłam syna jak dowiedziałam się, że będzie to ok będzie kiedyś będzie i syn... i wiesz mam teraz i syna i inna jest miłość do syna i inna do córki i nie wcale mniejsza czy gorsza jest po prostu inna...
OdpowiedzUsuńKażde dziecko kocha się inaczej, tak jak inaczej kocha się męża i dzieci. Moje urwisy wiedzą, że każde kocham najbardziej na świecie. I że nic tego nie zmieni. Bo to w sumie chyba najważniejsze.
OdpowiedzUsuń