To moje drugie podejście...
O ile miesiąc temu z powodu wysokiego ciśnienia modliłam się o brak skurczy, tak po miesiącu zmieniłam zdanie, hehe, i modliłam się aby w końcu się jednak pojawiły. Można by pomyślec, że Ja jakaś niezdecydowana jestem, ale w mojej sytuacji to chyba rozumie się samo przez się.
Jak tak dakej pójdzie to wyrobią mi kartę VIP na patologii...
Fenomen mojego przyjazdu na porodówkę skończył sie tym że przy mierzonym ciśnieniu w domu 163/102, w szpitalu wykazało 120/80. I jak tu nie wierzyc w cuda???
No więc skoro skurczy niet, to na obserwacje.
A tam mogłabym z samego słuchania opowieści przekazywanych z jednego pokoju do drugiego, historii porodów albo osiwiec, samej zacząc rodzic albo wypisac sie na własne żądanie...
I kobieta głupieje. No bo przecież nie ma szans aby usłyszec w takim miejscu czegoś pozytywnego. W końcu leżą tam same zagrożone przypadki. Najgorzej jak leżysz długo i co jakiś czas zmieniają ci w pokoju "osobę towarzyszącą". Od początku wałkujesz swój przypadek, poznajesz nowy. Albo się cieszysz że masz lepiej albo współczujesz że ta druga ma gorzej. A potem przychodzi położna i "doradza" żebyśmy się nie martwiły, myślały o czymś innym..ehhe...łatwo powiedziec.
I myślisz sobie, że wolałabyś jednak w domu doczekac końca porodu. No bo w końcu, skoro ciśnienie sie ustabilizowało to ile kobieto będą cię trzymac na obserwacji.
"W końcu mogłaby Pani już urodzic"- podpowie ci "serdecznie" co każdy obchód "życzliwy" lekarz.
I weź tu się nie stresuj. A w tle historie koleżanek o wywoływanych porodach, kończących się cesarkami..no bo ile można czekac...
Ja wróciłam do domu. Mam jeszcze dwa tygodnie na spokojną kontemplacje w domu.
Kontrolowac ciśnienie i ewentualnie wziąc sie za generalne porządki :-)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuje...każdy komentarz mnie uskrzydla...