Cholera jasna, biorę się do tego posta jak do srania w kiblu..Tysiące podejśc...
Wróciłam do domu, W. usmięchnięta widząc moją przybitą twarz poklepała MNIE po plecach
"G. będzie dobrze, musi byc"..normalnie prawie brakowało abym jej się wypłakała w ramię.
No pocieszycielka ze mnie zajebista.... A ja już taka jestem, martwię się na zapas.
Już się zastanawiam, gdzie my znajdziemy taką fantastyczną nianie dla H., byleby ją do żłoba nie dawac....i w dodatku pieprzona egoistka...
W ogóle wróciłam dziś do domu niezdrowo podekscytowana...
Wiadomośc o chorobie W., szerząca się "popularnośc" moich wypocin - nie ogarniam tego...
(ale to zasługuje na nową fotkę)...pisanie przynosi ulgę...no i "kurwy"..bo dla mnie wkurzenie jest ratunkiem na bezsilnośc...