Wierzę w stwierdzenie, że gdy choruje dusza to
choruje nasze ciało.
Że nasze niezaspokojone potrzeby prędzej czy później „wyjdą”
w postaci jakieś choroby.
Może to być nowotwór, a może „tylko” angina…
Przed urodzeniem Hanki, miałam taki okres ok. 2-3 lat gdy
chorowałam dużo.
Częste infekcje gardła, zapalenie oskrzeli, wieczny kaszel,
w końcu alergia na większość pyłków z powietrza.
Przeczytałam gdzieś, i obecnie gorąco w to wierzę, że
choroby gardła biorą się z… niewypowiedzianych emocji…gdy chcemy coś powiedzieć,
zaprotestować, mieć inne zdanie, a zamiast tego blokujemy się, czujemy gul w
gardle…i suma summarum … nie wypowiadamy się…
A stłumione emocje…zostają…i znajdują ujście w atakowaniu
np. gardła…
Alergia – pojawiła się w moim życiu gdy moja odporność organizmu
bardzo spadła…
Zaczęłam łapać wszystkie świństwa z powietrza…prawie
wylądowałabym na oddziale gruźliczym, ale w końcu pomogły sterydy…trzeba było
„chemii” aby powstrzymać moje dolegliwości …
Wierzę
w to, że choroba jest sygnałem z ciała, że czas na zmianę…
Największa częstotliwość moich zachorowań przypadła na okres
konfliktów w pracy (de facto nowej), a potem po rozwodzie…
Więc, tak moja dusza chorowała, zaczęłam się zamykać w
sobie, coraz większy stres powodował, iż nie umiałam się cieszyć z tego co mam,
wręcz przeciwnie rozkładałam każdą trudną sytuacje na czynniki pierwsze…
Żyłam w stresie,
chodziłam do pracy, którą nienawidziłam, dodatkowo weszłam w etap tzw.
„złośliwości” po rozwodowych, ze strony byłego męża, gdzie nasze dziecko stało
się najlepsza kartą przetargową aby dosrać matce…było mi przykro, że im
bardziej się starałam aby ich kontakty były częstrze tym (wierzyłam naiwnie, że
to rodzice się rozwodzą, a nie rodzice z dziećmi) coraz więcej było akcji typu
„dziś nie mogę”, „dziś mi nie pasuje”…chciałam mieć ustabilizowaną strefę
regularnych kontaktów, ale wystarczyło, że mój były dowiedział się , że na czas
jego widzenia z dzieckiem planuję wyjście, zawsze mogłam liczyć na telefon pt
„jestem chory, nie mogę” albo po prostu się nie pojawiał…bardzo to przeżywałam
i odcierpiałam…
Wówczas ratowałam się wszystkimi dostępnymi „technikami” :
- Dużo ćwiczyłam
- Jadłam gorzką czekoladę
- Chodziłam na masaże relaksacyjne
- Dużo rozmawiałam z najbliższa przyjaciółką
- Oglądałam tylko lekkie filmy, romantyczne i komediowe…i tu specjalne podziękowania dla twórców serialu „Brzyduli” – nikt mi tak nie poprawiał humory jak teksty Małgosi Sochy J)
- Szukałam też pomocy na różnych warsztatach (często nietrafionych, a nastawionych na wyciągnięcie kasy od takich „zagubionych duszyczek”)
- Weekendy starałam się spędzać aktywnie z dzieckiem, aby nie „myśleć” za dużo…To są pomagacze na wyciągnięcie ręki. Nie wahałam się skorzystać z pomocy terapeuty i tabletek, gdy czułam, że ze mną źle…taki instynkt samozachowawczy
-
Jak mi się udało?
-
Myślę, że poniekąd wszystkie te w/w rzeczy pomagały mi pływać na powierzchni, ale najbardziej pomogła ZMIANA…Zmiana mojej sytuacji życiowej…
- Pogodzenie z małżem. Jego terapia.
- Narodziny drugiego dziecka i nagła zmiana priorytetów (znienawidzona praca, nagle okazała się wybawieniem, od dość wymagającego dziecka – kolki, ząbkowanie, 24h na cycu) – odetchnęłam, więc do pracy wracałam jak na skrzydłach, nagle przestało mi przeszkadzać, że koledzy zachowują się tak, a nie inaczej, nabycie umiejętności powiedzenia co czuje, nawet jeśli zostanie to wyśmiane, skrytykowane , co za tym idzie większy dystans do siebie i innych.
- Znalezienie pasji – czyli blogowanie (choć śmieje się, że nagle brakuje mi czasu aby oddać się temu w pełni), poznanie wielu cudownych bloggerek, i ich historii, inspirowanie się ich dziełami, wirtualnym wsparciem
- Terapia ukierunkowana obecnie na cel. W nurcie hasła „życie jest proste – nie komplikuj”.Bo są różne terapie. W zależności czego potrzebujemy : czy rozprawić się z przeszłością, czy terapia DDA, więcej na ten temat znajdziecie TUCzemu o tym piszę?Bo wierzę, że dzielenie się swoim doświadczeniem ma najlepszy FEEDBACK…Bo mnie też pomagają „wasze historie” aby móc cos zrozumieć, przerobić, zmienić , naprawić…Mówi się w „zdrowym ciele, zdrowy duch”…może i tak…ale najważniejsze jest to co czujemy i jak się z tym czujemy i czy to jest dla nas dobre i co mogę z tym zrobić aby było lepiej… J
dokładnie jak choruje dusza to także ciało bo w zdrowym ciele zdrowy duch :)
OdpowiedzUsuńmasz rację, wystarczy, że gdy jesteśmy "tylko" smutni nasza energia przygasa...
UsuńJak to mówią punkt widzenia zależy od punktu siedzenia :). Dobrze, że ten trudny okres masz już za sobą. Powodzenia.
OdpowiedzUsuńzgadzam się...na tą samą sytuację patrzałam inaczej będąc w innym miejscu w życiu, mając inne priorytety, niż kiedyś...dziękuje Małgosiu...nie twierdzę, że teraz wszystko co złe mam za sobą, ale mam przynajmniej narzędzia, po które mogę sięgac gdy czuje, że coś się "czai za rogiem".
UsuńTo są choroby psychosomatyczne , stare jak medycyna :)
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko ze lekarze rodzinni czesto o nich zapominają , a psychiatrzy rzadko sie specjalizują
Masz rację Aniu...tak samo jak "jesteśmy tym co jemy"...co czasami mogłoby byc pierwszym pytaniem na wizycie w gabinecie lekarskim gdy nam coś dolega...jak się odżywiamy...nie każdy widzi w tym związek...
Usuńbanalna sprawa...pije dużo kawy, która wypłukuje magnez - odpowiedzialny m,in. za prawidłowe funkcjonowanie układu nerwowego.
Usuńi zamiast pic kawe i byc pobudzona, cześciej czuję się senna i znużona...
Stres według mnie jest źródłem wielu chorób. I albo nauczymy się z nim radzić albo nas będzie zjadał od środka. Dużo zależy od nas samych. Od naszego podejścia do wielu spraw. Ja staram się nie wkurzać na to, na co kompletnie nie mam wpływu. A jak denerwuje mnie coś, co mogę w jakiś sposób zmienić, to się za to zabieram:)
OdpowiedzUsuńzgadzam się. świetne określenie "zjadał od środka". w tym sęk...długotrwały stres (a czynniki na niego wpływają są tak liczne, że szok...) potrafi człowieka "wykończyc" i to dosłownie...choroby serca, bóle głowy, czy w najgorszym wypadku rak...Ja się ucze nie wkurzac na to co nie mam wpływu, a decydowac tam gdzie wpływ mam... najlepiej opisuje to modlitwa o pogodę ducha...
UsuńJedności nie można rozdzielać. Naturalna jest więc rzeczą, że maja na siebie wielki wpływ.
OdpowiedzUsuńświęte słowa Kochana!
OdpowiedzUsuńZgadzam sie w pelni! Stres jest zrodlem bardzo wielu chorob, nie tylko nerwicy. Ale choc wiele osob zdaje sobie z tego sprawe, ciezko jest sie czesto odciac od zrodla napiecia. Szczegolnie, ze dla wielu ten stres = praca, a ona w dzisiejszych czasach jest niezbedna...
OdpowiedzUsuńDla mnie najwiekszym stresem byla moja matka i ciesze sie, ze odcielam sie od niej calym oceanem. ;) Chociaz nadal nie moge uwierzyc do jakich stanow jest zdolna mnie doprowadzic poprzez zwykla rozmowe telefoniczna. :/
No i praca, ale tutaj, tak jak u Ciebie. Z jednej strony wspolpracownicy doprowadzaja mnie nieraz do apopleksji, ale z drugiej praca pozwala mi odpoczac od domu i dwojki rozbrykanych, rozpieszczonych i nieposlusznych (chociaz nadal ukochanych) Potworow. ;)
Ważne, że Ci się udalo... aż przyjemnie doczytać do końca:)
OdpowiedzUsuń