środa, 15 stycznia 2014

Organizacja . . . moje drugię imię?


Mam co do tego wątpliwości… ale od początku…

Miałam dziś umówioną wizytę na szczepienie młodej.

Jako, że nienawidzę kolejek, a szczególnie sytuacji gdy przychodzę do przychodni na swoją godziną, a przed nami jeszcze..pięciu małych pacjentów (WTF??), czasem to wina lekarki, bardzoooo gadatliwej, często nie na temat, a czasem bezczelności rodziców wpieprzających się w kolejkę, tak więc często gęsto od godziny 9-tej kolejka żyje swoim życiem. A nie musze tłumaczyć żadnej matce małego dziecka czym jest „beztroskie” oczekiwanie prawie godzinę w średnio atrakcyjnych warunkach lokalowych…
 

Udało mi się umówić na 8smą. Wiec była duuuuża szansa, że wejdę od razu po przyjeździe… Szanuje czas pani doktor, pielęgniarek , więc byłam już o 7.45… Podobno byłam na liście pierwsza, ale w gabinecie byli już jacyś rodzice z dzieckiem. Ciśnienie nawet mi nie podskoczyło bo i tak trzeba było zrobić najpierw bilans zanim się wejdzie do gabinetu lekarza..

Ale Ja nie o tym… dzień wcześniej przygotowałam sobie wszystko co się w takich sytuacjach przydaje, biorąc pod uwagę, że rano może się wiele wydarzyć, nas zaskoczyć i nie będzie na to czasu. A więc pieluszki (same wiecie, jak ma się zesrać to w przychodni, po co w domu J))), chusteczki, smoczek, jakaś zabawka, książeczka zdrowia, kasa na szczepionkę, naszykowane ciuszki do ubrania, kanapki młodemu do szkoły, klucze od auta na wierzchu, telefon … telefon też na wierzchu aby mógł mnie obudzić ….

Rano, w sumie wszystko poszło jak po maśle..młoda pięknie się obudziła o 6.45. w tym czasie Ja zdążyłam się ubrać, wypindrzyć przed lustrem (co by nie było za bardzo widać, żem spała tylko 4 godziny), zmobilizować Syna do pobudki… Młoda nakarmiona, Syn też, wszyscy ubrani i heja….odgarniać śnieg…tak, tak, zima zaskoczyła Nas.. a raczej nie miało kiedy padać, właśnie dziś!

Na szczęście odśnieżanie bzyczka poszło sprawnie, gorzej na ulicy bo ślisko jak cholera..ale daliśmy radę. Dojechałyśmy szczęśliwie do przychodni…A tam… poszło mega sprawnie. Za to Młoda zaniosła się na samo wkucie, na szczęście jak zaczęłam jej dmuchać w twarz to odzyskała głos.. Z dwojga złego wolę już płacz niż bezdech…

Ubrane i uśmiechnięte pożegnałyśmy przemiłe pielęgniarki. I o 8.20 byłyśmy w domu…

Koło 9 tej przypomniałam sobie, ze miałam zadzwonić do małża..jak nam poszło…
.........i powinnam życzyć Wam miłego dnia i zrobić sobie mocnej kawy…ale jak się powiedziało A…

Biorę torbę, szukam, telefonu…niet…kieszenie..niet… A pamiętam, że był, bo do tej samej przegródki w torebce, dokładałam dziś rano smoczka…Kużwa…zdenerwowałam się…Gdzie mógł wypaść? Fakt, wyciągałam z torby parę rzeczy w przychodni, przed autem klucze…, przeszukałam cały dom. Kuźwa…przecież nie pójdę sama szukać w aucie, Hani nie zostawię. A jak wypadł w przychodni? Albo na parkingu? A jak ktoś znalazł i napierdziela teraz za mój abonament???

I tak chcąc czy nie chcąc zafundowałam córce ponowną wycieczkę do przychodni, w ta fantastyczną pogodę…Telefonu nie znalazłam

Tracąc już całkowicie zaufanie do swojej pamięci czy aby na pewno telefonu nie ma (w przeszukanym dodam tylko) domu, zapukałam do sąsiadki, chcąc zadzwonić z jej telefonu do siebie, albo to „nowego już właściciela”..ale jak na złość nikogo u niej nie było…

Weszłam zdegustowana do domu..na chój mi taka organizacja, skoro gubię podstawowe rzeczy…

I wtedy do moich uszu dobiegł naj cudowniejszy dźwięk na świecie  Jon Bon Jovi „It’s my life”  ...   Yes, yes, yes….. to dźwięk melodyjki z MOJEGO TELEFONU… dzwoń kochany, dzwoń nie przestawaj, bo Cię nie znajdę…

Znalazłam … dzwoniący do mnie małż, był nadmiar cierpliwy i ciekawy co tam w przychodni, dzwonił na tyle długo, że „detektyw” czy jak wolicie od dziś „Miss organizacji” znalazła zgubę pod..poduszką..gdzie całą noc przeleżał (a chowanie do torby to chyba mi się przyśniło :-))…

A co tam u Was moje kochane robaczki…bo u mnie nuuudaaa…jak widać i słychać… kawkę parzę, bo dziś urlop wzięłam i jak mi pięknie do 11stej zjechał ten czas…  J

PS. Szczepionka na 13/14 mcy była bezpłatna J,  a małż dał dwie stówy (bo myśleliśmy , że to te płatne) i teraz mam dylemat? Uświadamiać go? Czy lepiej nie?....

10 komentarzy:

  1. Kup sobie coś w ramach rekompensaty za stracone nerwy i czas :)
    Joa

    OdpowiedzUsuń
  2. he he to ładną przygodę miałaś z telefonem nie zazdroszczę nerwów i straty czasu jeszcze dzidzia musiała znowu wracać bidulka do przychodni....
    ja też myślę,że coś na skołatane nerwy Ci się należy :D:P;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A mężowi się nie należy za cierpliwość? czy cokolwiek innego?
    No kurczę, protestuje przed ukrywaniem ja (również bądź co bądź mąż swojej żony).
    Ja proponuje wypad na fajną kolację (obiad?) z kinem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no w sumie oddając sprawiedliwosc, gdyby nie jego telefon schiza i nerwy trwałyby...dłuzej :-P

      Usuń
  4. Nie no nie przyznawaj się! Po co mu ta świadomość:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hm, Gosia...
    Kolejna już na pewno jest płatna, także nie wiem czy Pan Mąż następnym razem też będzie tako hojny :)
    Ale tak swoją drogą, pomysł Tomka, nie jest zły- dzieciaki do dziadków i korzystajcie z życia :)

    Podobnie jak Ty telefonu, ja na jesienie, szukałam kluczy. Został nawet posądzony winny zguby- Lila, które lubi się kluczami bawić. A potem, całkiem przypadkiem, znalazłam je w torebce... Tyle, że musiało mi się coś popieprzyć i włożyłam je do innej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klucze nadają sią...na osobnego posta...dziśj uż nie mam siły..
      buśka

      Usuń

Dziękuje...każdy komentarz mnie uskrzydla...

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...