Na czym to Ja??
Aha..
pozostało tylko rodzić.
Dwa miesiące
przed planowanym porodem poszłam na zwolnienie…Było już mi coraz trudniej
dźwigać te dodatkowe 20 kg.. tak, tak, dopóki nie odkryłam połączenia Grześków z
pączkiem i zaprzestałam aerobic w wodzie dla ciężarnych moja waga rosła
proporcjonalnie do upływającego czasu.
Z racji
pracy w innym mieście, nieobecności małża, podjęłam decyzję że na czas porodu i
macierzyńskiego wrócę w rodzinne strony…
I
zamieszkałam w bloku na czwartym piętrze (w dalszej części my story to będzie
miało znaczenie )
u … teściowej. Nie pytajcie czemu nie wybrałam mieszkania z
rodzicami…ehh.
Jako, że to
mój pierwszy był poród postanowiłam nieco się „podszkolić” w temacie.. za późno
już było na szkołę rodzenia, więc katowałam się poradnikami. Nie miałam wówczas
„wsparcia” w internecie bo go po prostu nie miałam.
Żyłam w
błogiej nieświadomości o cudzie porodu, gdzie moje jakiekolwiek obawy były
gaszone przez moją mamę „Miliony kobiet dają radę, Ty też dasz”… tiaaa
Nie mniej
jednak niepokoiła mnie jedna rzecz… Skurcze…
wielka niewiadoma…
O ile
odejście wód raczej bym nie przegapiła, o tyle skala i natężenie skurczy nie
byłam w stanie objąć swoją wyobraźnią…
W 9 m-cu
przyleciał małż.. Pierwszy tydzień urlopu zszedł nam na koniecznych dziecięcych
zakupach. Początek drugiego wzbudził we mnie lekki stresik, że cała akcja
porodowa zacznie się jak on…wyjedzie…
Więc kiedy
będąc w toalecie zauważyłam skrzep krwi rzuciłam hasło „Jedziemy do szpitala”…
A tam zonk…
Mieliśmy fuksa bo nie było „kolejki”…Najpierw ordynarne golenie maszynką,
której ostrość pozostawiała wiele do życzenia (dziewczęta, jeśli zdążyta golcie
się, najlepiej depilacja a’la brasilia), potem spisywanie danych (wtedy
naprawdę można urodzić), zostawienie wszystkich dokumentów (dowód osobisty,
książeczka ciążowa), przebranie w piżamkę, wózek i heja na górę (w naszym
szpitalu porodówka jest na ostatnim II piętrze)…
A tam
kolejny zonk…okazało się, że odpadniętym skrzepem było tzw. Czop, który odpada
zazwyczaj 2 dni przed porodem. W sumie mogłabym wracać do domu, ale wiecie,
miałam swoje plany, zresztą dość dosadne lekarskie badanie krocza spowodowało iż miałam
wrażenie, że naprawdę zaraz urodzę… Więc – zostałam… Najpierw czekaliśmy sobie w spokoju na skurcze, później
postanowiono zrobić mi lewatywę (szczerze?, to była najprzyjemniejsza rzecz z
„porodu”, ale stanowczo za wcześnie mi ją zrobili) a kiedy lekarz
zniecierpliwiony niezmiennym rozwarciem 2cm, postanowił pomóc naturze i
dostałam zastrzyk z… oksytocyną…
I teraz wszystkie ciężarne proszę o
opuszczenie Sali bloga…
Jeśli
kiedykolwiek ktoś zdzielił Was kijem po plecach , poprawiając w brzuch, i robił
to w przerwach co 5 minut to wierzcie mi, teraz wiecie co to są tzw. skurcze krzyżowo-brzuszne…
Potem było
gorzej…bo częściej…teraz po latach wiedziałabym, że jak są skurcze trzeba
oddychać, bo wtedy dotleniamy dziecko, to może bym mniej darła papę i traciła
energię na krzyk i stękanie, a więcej oddychała… (wiedziałyście, że w trakcie
skurczy dziecko jest niedotlenione???) Ja nie wiedziałam – dowiedziałam się
dopiero w szkole rodzenia, ale będąc w ciąży z drugim dzieckiem…
Fakt braku
umiejętności oddychania plus silne skurcze miał diametralne znaczenie przy
samej akcji porodowej… W karcie wyczytałam że nie liczy się pobyt w szpitalu
(10h), ale moment od regularnych skurczy aż do urodzenia. U mnie to trwało 30
minut… Patrząc z perspektywy, że drugie dziecko
rodziłam 5minut, to było cholernie długie pół godziny..
To, że nie
skończyło się cesarką zawdzięczałam jednej z położnej, która widząc jak się
męczę i nie umiem kompletnie oddychać przeponowo, kazała mi oddychać jak pies…W
końcu wysunęła się główka i nie czekając, aż znów przestanę przeć, złapano ją
kleszczami (to akurat wiem od Małża, bo w karcie napisano poród naturalny, a to
wyszło przy okazji jakieś imprezy, i porodowych opowieści, aż mi szczena
opadła, bo ja tego nie wiedziałam, a On wszystko widział zza parawanu)….
I kiedy
pozostało jeszcze urodzenia łożyska, co było pikusiem w porównaniu z
wcześniejszymi przeżyciami dostałam dziecko na klatę (wspominałam o zbyt
wcześniej lewatywie? Hmm) jakoś nie wpadli na to aby je obmyć…więc naprawdę się
ucieszyłam jak zabrali Syna do badań, a ja mogłam w tym czasie…a nie, nie… w
całym tym aromacie potu i gów… czekałam
aż lekarz mnie zaszyje… bo niestety mnie nacięli ( teraz podobno trzeba mieć
zgodę pacjentki?).. to jak się do tego zabrał i jak skończył będzie niestety
miało swoje konsekwencje później L…
Kiedy w
końcu mogłam się przebrać (miałam nosa, że wzięłam na zmianę drugą) w czystą piżamkę
zostaliśmy z Synem i Małżem sam na sam… były próby łapania cyca..marne…ale trzeba było bo
siara, bo to najzdrowsze… a potem pożegnanie z małżem, wózek i na salę z
noworodkami… a ponieważ urodziłam o 23.45 (poganiania przez położną, żebym się
pospieszyła to urodzę w znaku Wodnika). A było to 18 lutego….
Na Sali 3
osobowej Ja i jeszcze jedna Pani z córeczką… Po wymianie uprzejmości próbowałam
nakarmić moją małą drzy papę…a że pora późna, pielęgniarki pospać nie mogły to
mi go zabrały i nakarmiły butlą… z jednej strony byłam zła bo bałam się, że
wpłynie to na moja laktację, a z drugiej szczęśliwa bo marzyłam tylko o ..
spaniu…
Horror
zaczął się rano…Moje piersi - jak
kamienie…I tu ukłon w stronę.. praktykantek. Tylko dzięki nim uniknęłam
zapalenia i 40stopniowej gorączki… Jakoś poszło…
Potem
szczepienia…badanie słuchu…przegląd pediatry…pierwsza kąpiel (pod kranem)…i
moje niezdarne próby karmienia…i
przerażenie..
….jak Ja
sobie poradzę z taką małą istotką…
No... ja jednak mam nadzieje na kolejne cc...
OdpowiedzUsuńa nie jest tak, że drugie to z automatu cc ?
UsuńWedług jakiś przepisów, na poród naturalny po cc trzeba mieć zgodę pacjentki, ale przepisy swoje, a rzeczywistość swoje. Pytałam w szpitalu, gdzie urodził się Filip. Nie obchodzi ich opinia lekarza prowadzącego, nie obchodzi ich co myśli i czego chce pacjentka, oni stawiają na porody naturalne i do takich dążą za wszelką cenę.
Usuń...twierdząc, że to najlepsza forma porodu.. Spotkałam się z takimi opiniami w szpitalu.
UsuńA Ja uważam, że najlepsza to taka, która jest najbezpieczniejsza dla dziecka i dzięki której przychodzi na świat.. żywy..
Mi się czasem wydaje, że dla lekarzy z w/w szpitala najlepszą formą porodu jest ta, która się bardziej opłaca.
UsuńJa się tylko zastanawiam, jak można nie brać pod uwagę zdania lekarza prowadzącego, który ma mnie na oku od początku i wie chyba co jest dobre. A oni właśnie przyznają się do tego, że ich to nic nie obchodzi...
podobno szpital tzn oddział położniczy oceniają wg stosunku ilości cesarek do ilości porodów naturalnych i dlatego za wszelką cenę do tych naturalnych dążą, w czerwcu mam spotkanie z moją położną to się dopytam o wszystko
Usuńdrugą cesarkę robi się do dwóch lat po pierwszej, żeby uszkodzenia macicy i uniknąć krwotoku z rozerwanych szwów. później natural chyba, że dogadasz się inaczej z lekarzem.
Usuńosobiście nigdy nie chciałabym rodzić naturalnie, mam blokadę i nikt mi nie wmówi, że to w moim przypadku dobre. dziecko ma wyjść na świat zdrowe, z jak najmniejszym prawdopodobieństwem wystąpienia komplikacji. a że to nie jest naturalne... polowanie z dzidą na zwierza też już nie jest
chyba sie nie precyzyjnie wyraziłam- miałam na myśli to, ze oddział szpitalny położniczy jest oceniany miedzy innymi w zależności od tego ile wykonano w danym roku cesarek, a ile było naturalnych porodów, a nie ciężarną:)
UsuńNiestety mój lekarz prowadzący już nie pracuje w szpitalu, więc na niego nie mogę liczyć jeśli chodzi o rozwiązanie, a podobno do zaleceń prowadzącego nie stosują się wcale - z resztą wiecie same, jaka jest szpitalna rzeczywistość.
Też mam psychiczną blokadę przed naturalnym choć podobno warunki mam świetne i w ogóle, tja...tym razem też zamierzam te "szczegóły" wcześniej uzgodnić z położną właśnie, polska rzeczywistość...
Oooo.. lekarz prowadzący ma bardzo duże znaczenie czy pracuje w szpitalu. Mam doświadczenie przy dwójce dzieciaków.
UsuńPierwszy był bardzo dobrym specjalistą, ale miał słabą pozycję w szpitalu, wiec nawet go na oczy nie ujrzałam. Przy drugiej ciaży chodziłam do dobrego, ale zrobiłam wywiad i wiedziałam, ze ma poważanie w szpitalu..i nie zawiodłam się.. rodziłam na jego dyżurze i mimo nawału pracy przyszedł do mnie jak rodziłam, a położne jakby ...milsze i bardziej operatywne :)
no to szybko ci poszło, u mnie pierwszy -14 godzin regularnych skurczów, drugi ekspressem-4 godziny:)
OdpowiedzUsuńPodobno drugie szybciej "wychodzi" :)
UsuńU mnie 11 godzin gdzie ryja darłam i błagałam o cesarkę :P
OdpowiedzUsuńBez skutku.
Błagałam o coś przeciwbólowego-bez skutku!
A w wypisie inf. że rzekomo i czopki były i kroplówki, i wszystko po to żeby ból był mniejszy!
SRANIE W BANIE!
szpitalna rzeczywistość....
UsuńJa rodzilam corke 20 godzin, w tym 3 godziny skurczy partych. Na szczescie rodzilam za granica, wiec znieczulenie dostalam bez laski, ale lewatywy tu nie daja, wiec... hmm... ten tego. ;) A z synem, znow po niemal 20 godzinach nie-postepujacej akcji porodowej (a mowia, ze drugie rodzi sie latwiej, taaa...) wyladowalam na cesarce. :( Po urodzeniu syna, lekarz - dowcipnis powiedzial, ze przy trzecim bede mogla jeszcze sprobowac porodu sn. Haha, bardzo smieszne, odpowiedzialam, ze trzeciego nie przewiduje. ;)
OdpowiedzUsuńNie mogę czytać takich rzeczy!
OdpowiedzUsuńGosia! Ja jeszcze nie rodziłam! Nie strasz :)
Dlatego nie chcę mieć dzieci..
OdpowiedzUsuńJa też miałam wywoływany poród. Bolało jak cholera!! Bez znieczulenia urodziłam 4,03 kilogramowego Gabrysia.Mimo, że mnie nacieli to i tak pękłam.Ale mimo tego bólu nie zamieniłabym naturalnego porodu na cesarkę (chyba, że ze względów medycznych np . zagrożenie życia).Wiem, że jestem wyjątkiem, ale moje postrzeganie porodu jest związane z zawodem, który wykonuję. I śmiało mogę powiedzieć, że naturalny poród jest bezpieczniejszy dla dziecka.pozdrawiam serdecznie :-*
OdpowiedzUsuńCo się miałas to Twoje,ale słyszałam gorsze historie.Wcale się nie przeraziłam tym porodem,bardziej tym,że oddychać nie umiem w razie tych skurczy...:/
OdpowiedzUsuń