Dawno, dawno
temu (czyli prawie 10 lat)…po kilku latach starań pojawiły się łzy,
niekoniecznie na tamtą chwilę szczęścia… Jako, że z zajściem w ciążę „nam” nie
wychodziło, rzuciliśmy się na głęboką wodę, na irlandzką wyspę skarbów…Chcą
podrasować nasz budżet, licząc się z emigracją na 2-3 lata.
I to się nie
udało się w Polsze, tam po jednym „razie” przyniosło efekt w postaci dwóch
kresek… Moje dylematy czy zostaje w IE czy wracam i rodzę w Polsce rozwiała
irlandzka służba zdrowia…Na tamte czasy nie wykonywało USG a jeśli już to po 3mcu
w szpitalu…
Zostawiłam
małża i wróciłam…
W pierwszej
ciąży czułam się fantastycznie.
Mimo
pierwszym tygodni mdłości (nigdy nie zapomnę stresu, gdy stałam na
przystanku w IE modląc się aby puścić pawia do torebki przed przyjazdem busa),
wstawania o 5 rano, aby zdążyć na 8 do pracy w restauracji w Dublinie, ponownych mdłości od zapachu serwowanego
jedzenia, specjalnych efektów ubocznych nie odczuwałam…a co najważniejsze nie
miałam dostępu do internetu…i bardzo dobrze… żyłam sobie w tej ciążowej
nieświadomości aż do jej rozwiązania…
Jeszcze w
końcówce 7mcu ciąży, poleciałam na kolacje wigilijną… do małża do IE.
Jedynie
droga powrotna, po tygodniu odwiedzin, obfitowała w atrakcje, które na
szczęście, nie przyspieszyły narodzin dziecka…
Dawno, dawno
temu nie było jeszcze bezpośrednich połączeń z Irlandią, trzeba było się
„przesiadać” w Anglii… Miałam wykupione bilety. Siedzę sobie w poczekalni,
wybiła godzina odlotu, a tu ani widu ani słychu. Żadnej odprawy. Ja bez
telefonu (tzn.miałam, ale bez roamingu). Angielski znam, więc próbuje się dowiedzieć co się stało… Niestety personel
lotniska średnio był zainteresowany naszą sytuacją. Jak w czeskim filmie – nikt
nic nie wie…
Więc
siedziałam sobie 12h na lotnisku, zanim podstawili w końcu jakiś samolot i do
Polski wróciłam. Na moje nieszczęście ściągnęłam z siebie odzienie wierzchnie,
które musiało skutecznie ukrywać mój brzuch, bo na odprawie, zażądano ode mnie
zaświadczenia lekarskiego, że mogę latać... Oczywiście takowego nie miałam. Ale
się zaparłam i zapowiedziałam, że rodzić to Ja będę w Polsce, oby mnie tylko
tam całą bezpiecznie dostarczyli…
Dopiero jak
wróciłam do Polski, okazało się, że w tym dniu splajtowała polska linia
lotnicza AIRPOLONIA… i byliśmy ostatnimi pasażerami, którzy skorzystali z ich
"usług”…ufff…
Teraz
pozostawało tylko czekanie na poród i nadzieję, że małż z 2 tygodniowym urlopem
wstrzeli się w termin J….
Cdn…
To Ty też Mama-podróżniczka:)
OdpowiedzUsuńczekam na więcej;)
Często śmiejemy się z Synem, że podróż samolotem ma już..za sobą :)
Usuńja bym nie poleciała, bałabym się:)
OdpowiedzUsuńA czujesz taki numer jakbyś urodziła w samolocie?:D
OdpowiedzUsuńLatanie do końca życia za free :D
Pewnie tego się obawiali, hehe, a skoro splajtowali to musieliby płacić za przeloty innymi liniami, hehe
UsuńJa w drugiej ciąży nogi sciskalam , bo co prawda diagnozowali w Krakowie poród przedwczesny zagrażający, ale wtedy powódź w Krakowoe była ,a wszystkie szpitale po drugiej stronie Wisły ... Nigdzie byśmy nie dojechały ....
OdpowiedzUsuńKtoś powie ze można w domu ;) ale była duża 4,5 kg i wyowijana pepowiną ... Aleksandra która nigdy sie nie spieszy , szczęśliwie lekarzy tez nie posluchała i poczekala aż wody opadną tak ... 2 tygodnie po terminie ;)
Szykuj szybko c.d bo dla mnie temat bardzo na czasie :)
OdpowiedzUsuńho ho to ja czekam na dalszą część historii :)
OdpowiedzUsuńwciągnęłam się :)