Rok temu :
Czwartek,
7.00 rano… :
- „Kochanie,
chyba mam już „te” skurcze (no na pewno nie przypominały tych delikatnych sprzed
8 lat)…
-„ Ej, to
super – zawołał radośnie małż – zawieziemy młodego do szkoły, pojedziemy na
porodówkę, urodzisz i może jeszcze zdążę go odebrać ze świetlicy”..
No cóż,
optymizm mojego męża zawsze mnie w nim pociągał. Po prostu.. sobie urodzę..
ehh
ci Faceci…
Z drugiej
strony wiedziałam, że nic nie pobije mój pierwszy 10 godzinny poród syna… no chyba, że
cesarka, a tej bałam się jak ognia…
Środa,
18.50, dzień wcześniej :
- „Panie
doktorze, termin minął, ciśnienie wariuje, a skurczy brak, co robimy?”
-„Pani
Gosiu, spokojnie, jeśli przez weekend nic się nie wydarzy, proszę przyjechać w
poniedziałek. Mam wtedy dyżur, będziemy działać..”
(musicie wiedzieć,
że mój lekarz to samo złoto, ubzdurałam sobie, że musze rodzić na jego dyżurze,
po prostu jest najlepszy w całym szpitalu)
-„Ojej –
stękam Ja- dopiero w poniedziałek pan doktor będzie?”
-„No w
sumie, jeszcze jutro mam dyżur” – rzucił na odchodne lekarz….
Ha, matce
nic więcej nie trzeba było. Jako że rozwarcie było niewielkie, postanowiła „trochę”
pomóc naturze…naturalnie…zresztą lekarz nie widział przeciwskazań, oprócz zakazu
oczywistych pewnych pozycji… Tak więc, jak tylko synek usnął, zaczęłam podchody
do małża J
Uff, plan
zrealizowany…byłam tak podniecona, że nie mogłam zasnąć…całą noc rozwiązywałam
krzyżówki, liczyłam „skurcze”…
Nastało czwartkowe
rano….
Jedyną rzeczą,
która spędzała mi sen z powiek była izba przyjęć. Jako „doświadczona” pacjentka
patologii ciąży, widziałam te wieczne kolejki od rana.
Najgorsze
było to, że do przyjęć zarówno na patologię ciąży, ginekologie i porodówkę była
tylko jedna pielęgniarka i jedna izba przyjęć. Masakra…
No cóż, jak
podjechaliśmy, kolejka już była… Niby rodzące mają pierwszeństwo, ale chyba tylko
jakbym darła się w niebogłosy.. Na szczęście z „pomocą” przyszła mi jedna z pielęgniarek
z patologii (rozpoznała moją facjatę, albo skojarzyła z koszem słodyczy, jak wychodziłam
w 38 tygodniu z oddziału, hehe) biorąc wózek i bez kolejki wjechałyśmy na Izbę…
A potem…same
wiecie…
Akurat poród
córki był fantastycznym przeżyciem… Serio…dwie godzinki i po „sprawie”… jedyne
co było kłopotliwe zbyt krótki okres między lewatywą, a tymi „prawdziwymi
skurczami”. Naprawdę modliłam się w kiblu, przy każdym kolejnym skurczu aby
trafić we właściwe miejsce…
Był
oczywista mój położnik, przygnany sms ode mnie, cudowna położna, i wielkie podziękowania
dla młodej lekarki za „riszerje” w miejscu nacięcia (dzięki jej pięknemu
zaszyciu mogłam usiąść już na drugi dzień – w przeciwieństwie do pierwszego,
gdzie przez miesiąc mogłam siedzieć tylko na dmuchanym kole)…
A teraz
młoda kończy roczek…wszystkiego najlepszego córuniu…. J)))))
Dużo zdrówka dla Malutkiej. Niech uśmiecha się do Ciebie najpiękniej jak tylko można. Dla Ciebie również wiele dobrego :)
OdpowiedzUsuńSenkju, senkju,,,w sumie obie mamy co świętować..święta racja..pzdr
UsuńWszystkiego najlepszego :)
OdpowiedzUsuńNo to teraz już z górki, za chwilę będziesz tańczyć na jej weselu :))
Nawet o lasce...już nie mogą się doczekać :)))
UsuńWszystkiego najlepszego i najpiękniejszego dla młodej gwiazdy :)
OdpowiedzUsuńDziękuje w jej imieniu...prezenty prosimy przesyłać na adres :....
UsuńŻart :))
To i ja się przyłączę. Wszystkiego najlepszego Mała! Przetańcz całe życie!
OdpowiedzUsuńGosia, niech Ci będzie:) tobie też życzenia samych radosnych chwil z córką!
Zdradzisz jej imię?
oczywiście....inspirowana jedynym najpopularniejszym serialem wszechczasów...została...Hanką....(bo nikt nie głosował na Zosię, buuu)...żart..
UsuńJuż zaakceptowałam i się pogodziłam, byłam w końcu w mniejszości, podczas wybierania imienia..hehe
Moja też miała być Hanią (zanim Mostowiakowie nie zdobyli serc Polaków), ale jeszcze wcześniej Milą (sąsiedzi kupili suczkę o tym imieniu), Niną (koleżanka ukradła rodząc pół roku przede mną), Lilianną (wprowadzili się nowi sąsiedzi z córką o tym imieniu). Eh, ciężko miałam z wyborem...
UsuńNie wiem, co to znaczy naturalny poród, bo poza skurczami z brzucha i kręgosłupa co minutę do niczego nie doszło, musiałam jechać na stół, ale wyobrażam sobie, że szwy powinny być założone majstersztyk. Kurna, jak się później wziąć za baraszkowanie?
..Po pierwszym razie sprzyjały nam okoliczności i małż pracujący w IE...teraz, nie miał wyjścia...musiał swoje odczekać , będąc na miejscu :D
Usuńbardzo cierpiał? :D
UsuńHania. Ślicznie!
UsuńLucy, moja mama chciała Mię, ja Lilianę, mąż Gosię:) Stanęło na Idze, bo inaczej córa miałaby na imię "ej ty":)
Lucy ...nawet nie pytaj...do dziś mi "wypomina"...musze nadrabiać z nawiązką :P
UsuńMarta ....Mnie też się podoba...uwielbiam imiona, które można "modyfikować" :)
O tak! "Modyfikowalne" imiona są najlepsze. Moje można jedynie zdrobnić:( Dlatego mam Gabrysię, Gabę, Gabke, Gabunię, Rysię itd., i Igę, Idzię, Idźkę, Igulę, Iguanę:)
UsuńSto lat Haniu :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy...:D
UsuńNo to najlepsze życzenia. A wspomnienia cudowne;)
OdpowiedzUsuńMasz rację..aż się chce ... trzecie..tfu, tfu..żartowałam...
UsuńPrzesyłam całuski dla uroczej córci ;-)
OdpowiedzUsuńNiech rośnie zdrowo! ;)
Dziękuje...urocza ...mama :DD
UsuńUcałuj malutką...tak szybko zmykają te chwile...wydaje mi się że byłam na porodówce rok temu, a minęly już cztery lata...
OdpowiedzUsuńhehe...po dzieciach widać jak ten czas zapierdz....
UsuńUcałuje..z prawdziwą rozkoszą...:)
Ale żeś to obrazowo przedstawiła ;-) Ja zawsze niegotowa na takie wyznania jestem ;-)
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się ciepło dziewczyny. Sto lat i najlepszego! I mega-ekstra-hiper-fajnej imprezy urodzinowej ;-)
Wrodzony...ekscybicjonizm...nic na to nie poradzę...czasem trzeba wziąć...znieczulenie, hehehe...dzięki..imprezka w sobotę...będzię się działo...
Usuń